poniedziałek, 12 marca 2012

Latające kosiarki i inne takie

 Przychodzi taki dzień, że wieczorem  mam już wszystkiego serdecznie dosyć. Nie dlatego, że ktoś mnie zdenerwował, ale dlatego, że świat nie daje mi wypocząć. Budzę się rano i już na starcie jestem przegrany, bo wiem, że dzień jak się zacznie tak i się skończy - będę zmęczony. Nie wypocznę chodź bym położył się o 20 i spał prawidłową ilość godzin. To po prostu niewykonalne dla mnie. Działa tu czynnik psychologiczny - wstaje, szkoła, stres w szkole, powrót w starym grzechoczącym Jelczu, obiad, coś do roboty poza szkołą, lekcja, komputer, mycie, sen, to wszystko już było. Każdy dzień taki sam - rutyna zabija. O tym wie chyba każdy.

Bardziej od zmęczenia nie trawie pędu. Pędu dzisiejszego świata. Teraz nie wystarczy już zwyczajnie sobie usiąść na trawce, by odciąć się od rzeczywistości. Trzeba czegoś więcej, co dla większości jest nieosiągalnie i trwa ona w agonii szybkiego, bezlitosnego świata. Sam zaczynam odczuwać piętno nowoczesności, a przecież nie mam nawet dwudziestki. Co z tego, że żeby być nowoczesnym potrzeba takich wyrzeczeń jak spokój, kiedy ja sam nie wyciągam z tego korzyści. Marnuję siebie samego, tak zwany "potencjał" i nie widać efektów. Po powrocie z miasta czuję się jakbym wrócił właśnie z frontu, no, albo co najmniej z ciężkiej harówy. Mógłbym najchętniej zasiąść przed TV albo kompem z otwartym Lechem i sączyć go oglądając przy tym National Geographic, ale przecież i to nie ma sensu. W zasadzie to nic nie ma wyraźnego sensu w dzisiejszych czasach. Może za mało wiem o życiu, ale patrzeć potrafię: człowiek nie kieruje się jakoś jednoznacznymi bodźcami, jesteśmy kierowani odgórnie chociaż mamy wybór i wolną wolę (więcej o tym w piątek), a to wolność jest przecież podstawą szczęścia...

Wracając do sensu życia. Czytając "Kordiana" Słowackiego, główny bohater przeżywa na początku taką "nudę egzystencjalną". Myślę, że dzisiejsi młodzi cierpią na to samo - neoromantyzm. Przyjmując za przykład, ot pierwszy lepszy z brzegu, dresa z pod bloku - chodzi na głębokie chlanie, ma jakąś plastikową dziewczynę, "kumpli" na dzielni. Nasuwa się pytanie - jaki jest sens jego istnienia (nawet nie tylko jego, ale wszystkich)? Ów dresik sam o tym nie pomyśli bo "nie ma czasu na takie gówna", ale prawda jest taka, że on sam swoim życiem nie kieruje. Jest tylko marionetką...

Wracając do początku. Każdy dzień z założenia powinien mieć jakiś sens, coś co sprawi, ze ten dzień jest ważny. "Bo całe nasze życie to nie te długie lata, a tych kilka krótkich chwil. Z których, niby nie wynika nic." - śpiewa happysad i jest w tym sporo prawdy. Każdy dzień to zlepek czynności, których powtarzamy codziennie, a tylko czasami jest przyjemne bądź nieprzyjemne odstępstwo od reguły. Powtarzam, rutyna zabija. Nie dajmy się zwariować i od czasu do czasu po prostu zróbmy coś odmiennego: pójdźmy inną drogą do/ze szkoły. Napiszmy/ spotkajmy się z kimś itp. Inwencja twórcza wymagana!

PS: Dlaczego latające kosiarki? Pomyślmy, latające kosiarki rutyną :)?

1 komentarz:

  1. Nie spodziewałem się takiego poziomu wchodząc tu, ale dodam sobie chyba do zakładek, temat ciekawy, szkoda, że bardziej nie rozwinąłeś.

    Keep up the good work :)

    OdpowiedzUsuń